Sen 1. (sprzed kilku lat; przyśnił mi się dobę lub dwie po śmierci matki)
Miasto. Zdecydowanie Łódź. Ale jakaś droga szeroka, na przestrzał, arteria, dwupasmówka, jak nie Łódź. Prawie nie ma ludzi. W perspektywie, w znikającym punkcie alei, widać ładne, spokojne, lekko błękitne niebo.
Jestem na poboczu tej drogi na chodniku. Jadę rowerem. Mam na sobie lekką kurtkę, płaszcz, coś przeciwwiatrowego. Pod tym ubraniem, jedną ręką, ostrożnie trzymam zawiniątko (drugą rękę mam na kierownicy roweru; jadę powoli, bardzo ostrożnie). W tym zawiniątku jest dziecko. Nie widzę go, ani nie słyszę, ale wiem, że tam jest, i że jest żywe. Jest ciepłe.
Obok mnie, też na rowerze, jedzie kobieta. Nie widzę jej twarzy i nie potrafię jej zidentyfikować. Wiem, że ją znam, że zawsze ją znałem, że zawsze chcę z nią być. Może to jakaś koleżanka sprzed lat, może matka, może żona – nie wiem. Jej obecność obok mnie jest czymś wspaniałym – sprawia, że jedzie nam się lekko, że ulica jest szeroka. Nic nie mówimy i nie jestem pewien jakie są nasze powiązania, ale czuję – wiem – że ta kobieta otacza mnie swoją całkowitą akceptacją. Jest wszystkim.
Sen 2. (sprzed wielu lat)
Stoję w wieżowcu ze szkła i metalu i widzę mnóstwo innych takich samych wieżowców oraz wspaniałe przestronne arterie komunikacyjne między nimi. Wieżowce są przeźroczyste i widzimy się wszyscy. W pomieszczeniach na piętrach sąsiednich wieżowców jest czyste powietrze. Zaczynam rozumieć, że te pomieszczenia to naczynia. To są naczynia krwionośne.
kontakt:
e-mail: apolinarzak@gmail.com
Justyna Apolinarzak i Marta Ostajewska
tel: 781-014-023
Łódź 2016 r.