Zrobiłam zakupy ze znajomymi. Przynieśliśmy je do domu, ale okazało się, że czegoś brakuje. Osoby mi towarzyszące wyszły. Postanowiłam rozpakować siatki. Wyjęłam cytryny i chciałam jedną ugryźć, ale zaczęła się ona poruszać wewnątrz. Otworzyłam ją. W środku była larwa w kolorze cytrynowym. Wyrzuciłam wszystkie cytryny do kosza. Larwa jednak wypełzła i zaczęła się rozrastać i zmieniać kształt. Robak stał się płaski i okrągły. Promieniście wyrosła mu niezliczona ilość odnóg. Coraz większy zaczął wypełzać spod fotela, a ja chciałam rozdeptać ze strachu robaka. Nie mogłam, był bardzo twardy, jak skorupiak. Robak wciąż się powiększał i osiągnął rozmiary małego talerza. Strasznie się na mnie wkurzył, że chciałam go zniszczyć. Zaczął opluwać mnie bursztynami. Nie mogłam uciec. Zbierałam korale bursztynowe i nawlekałam na nitkę. Każdy paciorek miał kształt innego, małego zwierzątka. Nawleczony sznur tworzył opowieść.
Las. Przez las biegnie droga. Jest ciepło i słonecznie. Jadę samochodem. Jestem małą dziewczynką. Siedzę na tylnym siedzeniu wraz z inną dziewczynką i chłopcem. Jesteśmy rówieśnikami. Samochód prowadzi starszy mężczyzna, który jest naszym opiekunem. W wielkim leśnym domu kąpiemy się, odświeżamy, myjemy i zostajemy tam, ponieważ mamy do wykonania ważne zadanie. Idziemy do ogromnego hangaru skrytego pośród drzew. Przestrzeń wewnątrz wypełniona jest kolorami sepii. Wszyscy razem robimy konstrukcję z drutów, prętów w kolorze rdzy w kształcie psa. Całość obciągamy skórą z leśnej hodowli. Po skończonej pracy wychodzimy z pomieszczenia na duży, leśny, pokryty trawą dziedziniec. Nagle okazuje się, że nie jesteśmy już dziećmi. Ożywa i wybiega za nami pies. Mężczyzna, nasz opiekun, mówi, że możemy zatrzymać psa, bo jest on wyjątkowy.
W pracowni rzeźby stało ogromne akwarium. Akwarium było podświetlone, wypełnione wodą i roślinnością. Na dnie leżały plastikowe ryby w ostrych - żółtym, niebieskim i czerwonym - kolorach. Stałam przed akwarium i patrzyłam jak pływa sobie mały nosorożec z pięknym, perłowym rogiem.
Mój kot urodził trzy psy. Kobieta przytuliła na trawniku trzy psy i machała ręką na pożegnanie.
Stary ogromny dom klasycystyczny z wielką, wspaniałą sala balową. Jest przyjęcie. Siedzę przy ogromnym stole nakrytym białym obrusem. Wokół mnie są sami starzy ludzie. Nagle znajduję się na korytarzu i szukam swojej torebki. Błąkam się po schodach. Spotykam starego klucznika. Proszę, aby otworzył mi wejście do piwnicy i potowarzyszył mi w moich poszukiwaniach. Boję się, ale czuję, że muszę tam zejść. Schodzimy najpierw ogromną klatką schodową zdobioną złotymi ornamentami . Otwieramy drzwi do ciemnego długiego korytarza. Chcę zapalić światło, ale kiedy dotykam włącznika, następuje spięcie. Pomimo ciemności wchodzę. Idę korytarzem i zaglądam do kolejnych pomieszczeń usytuowanych szeregowo. Wchodząc do każdego z pomieszczeń robi się jasno. Okazuje się, że to ja świecę. Kiedy wkraczam w ciemną czeluść piwnicznej salki, oświetlam ja sobą. Wchodzę do wielu salek, aż w końcu w jednej z nich na wieszaku ściennym znajduję swoją torebkę.
Jechałam na rowerze przez miasto zbudowane ze starych kamienic. W drogę po której poruszały się koła mojego roweru wbudowany były szyny tramwajowe. droga była pusta. Po prawej stronie rozpoczął się plot z metalowych, czarnych sztachet. Jechałam wzdłuż ogrodzenia, za którym znajdował się brukowany plac. Stał tam budynek, który był hotelem, siedzibą społeczności żydowskiej. Otworzyłam furtkę. Pomyślałam, że jeśli przejadę przez podwórze to będzie skrót do celu podróży. Chciałam zapytać, czy mogę tędy przejechać, ale nikogo nie było. Budynki gospodarcze znajdujące się w głębi też były opuszczone. Idąc dalej zobaczyłam ogromne pole szaf (gąszcz szaf). Postawiłam rower i postanowiłam poszukać drogi wśród wielu drewnianych i zabytkowych szaf. Znalazłam ścieżkę. Przejście było bardzo wąskie, ale udało mi się przejść na drugą stronę. Miejsce, które zobaczyłam, tętniło życiem. Ludzie pogodni, ubrani w stroje żydowskie tradycyjne, ale i we współczesne. Korowody, tańce, rozmowy, zakupy, śmiech, jakby całe życie miasta skupiło się w tym miejscu. Szłam dalej, ale nikt mnie nie widział. Była niewidzialna dla tego tętniącego życiem świata. Zobaczyłam w oddali drogę i mały budynek stacji kolejowej zbudowany z czerwonej cegły. W otwartych drzwiach stali kolejarze w mundurach. Podeszłam i zapytałam, czy wiedzą dokąd prowadzi ta droga, ale oni nie rozumieli i mówili do mnie w obcym języku. Obok mnie przeszedł chłopiec w ciemnym garniturku i puścił na wiatr kolorowy latawiec. Poszłam za latawcem, który pofrunął nad drogę, o która pytałam. Droga była nowa z czarnego asfaltu i prowadziła przez wspaniale pachnący po deszcz las.
kontakt:
e-mail: apolinarzak@gmail.com
Justyna Apolinarzak i Marta Ostajewska
tel: 781-014-023
Łódź 2016 r.